Beskidy24 » Artykuły » Babia Góra na skitourach
Widok na masyw Babiej Góry Fot.: G. Koźlicki
Tymczasem po krótkim popasie zabieramy się z powrotem, czeka nas zjazd z Mędralowej, już nie tak emocjonujący, bo do Przełęczy Jałowieckiej deniwelacja daje tylko ok. 200 m przewyższenia a potem z żywieckich rozstajów trawers północnych stoków Małej Babiej tak zwanym Górnym Płajem, szlakiem czerwonym wytyczonym w miejscu istniejącej tu już przed 100 laty ścieżki dla myśliwych. Wiemy, ze będzie to najmozolniejsza część naszej wycieczki - 2 godzinny trawers przez puszczę czatożańską z punktu widzenia miłośnika przyrody stanowi bezspornie niemałą atrakcję, ale z punktu widzenia skitourowca łakomego zjazdów jest głównie nużącą koniecznością.
Trzeba wiedzieć, że od lat szlak ten pozostaje zamknięty decyzją władz parku babiogórskiego z powodu osuwiska głazów i ziemi, które zalegają na szlaku jakieś 30 minut drogi od Markowych Szczawin.
Do bazy dochodzimy o godzinie 16:30, krótkie spojrzenie na siebie nawzajem i decyzja zapada niemal bez słów. Zdążymy jeszcze na Bronę, aby zaliczyć stamtąd krótki, ale dający satysfakcję zjazd! Zostawiamy wory w schronisku i już na lekko ruszamy, prawie biegniemy, choć zmęczeni to jednak zapaleni tą ostatnią możliwością wykonania upojnego zjazdu w długo niewidzianym śnieżnym puchu. To jest to!
Wieczorem na przemian wspominamy miłe chwile minionego dnia i powoli napalamy się na to, co przynieść ma niechybnie dzień następny. Wszystkie prognozy zapowiadają słoneczną czystą lampę, bezchmurne niebo i lekki mrozik. Rano przed 8 wyruszamy na Diablak, czyli najwyższy szczyt masywu. Śnieg skrzy się w 10 stopniowym mrozie… twarze szybko czerwienieją od szczypiącego chłodu, lodowate powietrze kłuje w gardło... ale nam rogale nie znikają z twarzy dobitnie świadcząc o maniakalnym syndromie zaszczutego siedzącą pracą i betonowym otoczeniem mieszczucha, który marzy o dzikiej nietkniętej naturze i wyczynach sportowych, mogących odwlec jego myśli od stresogennych tematów dnia codziennego.
Tym razem na Bronę idziemy nieco dłużej, bo nie można powstrzymać się od fotografowania no i od tych wszystko mówiących achów i echów.. Na szczyt Babiej docieramy po 2 godzinach od wyjścia ze schroniska, żałując, że w naszym ekwipunku zabrakło harszli do nart. Miałyby pole do popisu na oblodzonym szlaku grzbietowym.
Po drodze i na szczycie podziwiamy panoramę, a widać naprawdę wszystko… zastanawia nas najbardziej widok białego pasma na najdalszym planie już nawet za smogiem unoszącym się nad wyżyną śląską, na północny zachód za Beskidem Śląskim, dokładnie za Skrzycznem. Zaledwie majaczy na odległym horyzoncie. Czy to możliwe? Czy to już pasma Sudetów? Może Śnieżnik, bo grzbiet cały bezleśny i zaśnieżony. Jesteśmy wręcz porażeni tą możliwością.
Ciepła herbatka na szczycie Babiej Góry
Krótka sesja zdjęciowa na wszystkie kierunki świata i szykujemy się do zjazdu na stronę słowacką, aby później z powrotem podejść na szczyt. Zjazd z początku trudny przez zmrożone kalafiory lub zlodowaciałe, twarde pola śnieżne, staje się wreszcie płynnym sunięciem przez nawiany puch osadzony na twardszych pokładach starszego sprasowanego śniegu.
A przed nami Orawa, Orawskie Mare, Liptów i postrzępione łańcuchy górskie..
Tatry Bialskie, Wysokie, Zachodnie, Niżnie… Fatra Wielka i Mała..
Niesamowite otoczenie dla tej dostojnej Królowej, która jakby udzielała audiencji swoim południowym sąsiadom, surowym, nieokrzesanym, ale jednak trzymającym się dworskiej etykiety i ulegającym królewskiemu majestatowi. Albo jak Królowa dowodząca potężną armią, zgromadzoną na bitewnym polu i czekającą na skinienie swojej władczyni…
Zjazd kończy się przy granicy lasu, dalej śnieg robi się bardziej rozmiękły, że zatrzymawszy się nie można już ruszyć z miejsca, bo ślizgi oblepia bryła mokrego i zbitego śniegu.
Zawracamy, teraz powrót na grzbiet i zjazd do przełęczy Brona. Marzy mi się przygoda w Kościółkach, ale Kaśka nie radzi sobie z takimi stromiznami na nartach, więc odkładam ten wariant na lepsze czasy. Na Bronie spoglądam jeszcze w kierunku Małej Babiej i jej południowych stoków, szkoda, że brakuje czasu,… że trzeba dzisiaj wracać na Śląsk… szkoda jeszcze jednej rzeczy niezwykle kuszącej… zjazdu północną ścianą z Małej Babiej…
…ech..
Oby długo w tym sezonie śnieg wytrzymał na Babiej..
Zapraszamy do galerii zdjęć
moll74
Beskidy24.pl
Babia Góra na skitourach
W dobie globalnego ocieplenia oraz dość skąpych zim ostatnich 2 sezonów niewiele znajdzie się w naszym kraju miejsc, które na początku marca nie zawiodą zgłodniałego skitourowych wrażeń turysty. Oczywiście Tatry dają najdłuższą gwarancję. Natomiast drugim takim miejscem na pewno będzie Babia Góra.
I pomyśleć, że cały styczeń i luty tyle człowiek się nabiedził, najęczał i namarudził śledząc w różnych źródłach prognozy pogody..
A tu należało po prostu jak dawniej zabrać plecak, narty i ruszyć na spotkanie Królowej Beskidów. Sceneria jak z innej bajki i to na pewno nie o ciepłych krajach.
Tak oto w pewien wtorek koło godziny 17 znaleźliśmy się w Zawoi Markowej, wypakowaliśmy ekwipunek i sprzęt, po czym mozolnie aczkolwiek z pozytywnymi uczuciami, snując wizje na następne 2 dni krótkiego urlopu ruszyliśmy szlakiem w kierunku schroniska na Markowych Szczawinach. Wiedzieliśmy, że noclegi dostaniemy w dawnej goprówce - zastępczym obiekcie dla będącego obecnie w budowie nowego schroniska. Stary obiekt rozebrano w 2007 roku a miał on niebagatelną historię. Istniejąc w tym miejscu przez 100 lat stanowił dzieło zabiegów Hugona Zapałowicza, któremu udało się pokonać rozmaite formalne trudności i zdobyć potrzebne środki finansowe (pożyczki i dotacje Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego), aby w ciągu 5 miesięcy w 1906 roku postawić pierwszy polski obiekt turystyczny w Beskidach. Funkcje obiektu nie ograniczały się tylko do zapewnienia bazy noclegowej w tej części Beskidów dla rozwijającego się ruchu turystycznego. Przede wszystkim w myśl zamierzeń Zapałowicza miał to być mały zakątek polskości w czasach, gdy Polski na mapach historycznych Europy już od ponad wieku nie było.
Plac budowy pod nowe schronisko na Markowych Szczawinach
Nowe schronisko ma pojawić się w ciągu 2 lat, ale gospodarz schroniska Edward Hudziak skarży się, że - paradoksalnie - to, co było możliwe 100 lat temu nie jest do wykonania dzisiaj i przewiduje, że mimo zaangażowania wielu turystycznych środowisk termin oddania obiektu do użytku może się jeszcze oddalić w czasie. Kolejny raz nasuwa się refleksja rodem z Norwida, że naród nasz może osiągać wyżyny działalności w okresie represji, ale w normalnych warunkach już nie wszystko sprawdza się i działa tak idealnie.
Postanawiamy na przekór tej narodowej tendencji działać z pełną determinacją i dnia następnego bladym świtem wyruszamy na pierwszą wycieczkę.
Najpierw rozgrzewka i podejście czerwonym szlakiem na Przeł. Brona, gdzie zgodnie z oczekiwaniami uderza w nas silny wiatr będący na grzbiecie Babiej głównym muzykantem. Dogania nas inny turysta na skitourach, przystaje i zagaduje. Okazuje się, że to jego kondycyjny trening przed zawodami skitourowymi, które odbywają się co roku w tym rejonie.
„Tropienie niedźwiedzia ”, bo taką nazwę nosi ta impreza sportowa jest organizowane przez Grupę Beskidzką GOPR sekcję Babiogórską i Babiogórski Park Narodowy i przyciąga zapaleńców narciarstwa wysokogórskiego z całego kraju… cóż, kiedyś bywało się na takich zawodach… na krótko wracam z sentymentem do emocji tamtych chwil..
Na przełęczy Brona
Jednak przenikliwe zimno spotęgowane przez zatykające oddech podmuchy wiatru szybko pozbawia mój umysł wszelkich wspomnień i myśli, robiąc w nim totalną czystkę. Trzeba skupić się na każdym kroku i nie tracić tempa, bo szybko stygnie się w panującej temperaturze. Bez zwłoki opuszczamy przełęcz obejmując kierunek zachodni na Cyl inaczej Małą Babią Górę. Roztopieni w oblepiającej nas zewsząd mlecznej mgle zdobywamy jej szczyt 1515 m.n.p.m. nawet szybciej niż w 30 minut, które wskazują znaki na rozstaju szlaków na Bronie, chcąc jak najprędzej schronić się przed lodowatymi atakami zawiei i zamieci.
Tuż za szczytem w bardziej osłoniętym miejscu zdejmujemy foki, zapinamy buty i wiązania, dwa skręty dla rozpoznania pokrywy śnieżnej no i nareszcie pierwsza rozkoszna chwila… cudny zjazd aż do Przełęczy Jałowieckiej zielonym szlakiem, ponad 500 metrów różnicy wysokości.. Porządna warstwa świeżego puchu zwiększa przyjemne doznania tego zjazdu. Kolejny raz przekonujemy się, że klimat w masywie Babiej i jej bezpośrednim sąsiedztwie jest rzeczywiście wyjątkowy, wysokogórski, co rzutuje m.in. na grubość pokrywy śnieżnej. Zjazd jest naprawdę przyjemny tym bardziej, że na szlaku grzbietowym z Małej Babiej leży bezpieczna warstwa śniegu pozwalająca na rozwinięcie prędkości bez obawy, że zahaczy się o jakąś gałąź lub wystające kamienie. Puszczamy się w dół bez zbędnej wstrzemięźliwości, zachwyceni swobodą i pięknem szusu.
Pod szałasem na Mędralowej
Na przełęczy zwanej też Tabakowym Siodłem, którędy kiedyś przebiegał szlak przemytniczy zakładamy foki, komentujemy szczegóły zjazdu wciąż zaskoczeni tak korzystnymi warunkami. Teraz kierunek na Mędralową inaczej Wielki Jałowiec (1169 m.n.p.m.). Pociesza nas fakt, że to jedynie 200 metrów różnicy poziomów czyli zaledwie rzut mokrym beretem.
Kolejne pół godziny i jesteśmy na polanie szczytowej. Podchodzimy do szałasu, niestety ktoś wstawił kłódkę w drzwiach do części „mieszkalnej”… cóż może to prewencyjne działanie, bo coraz to różni ludzie włóczą się po górach szukając bynajmniej nie turystycznych doznań… z tą bacówką czuję się silnie związany tym bardziej, że przed 10 latami SKPG Harnasie prowadziło prace remontowe a w zasadzie ratunkowe tej bacówki i miałem szczęście brać w nich udział, a był to naprawdę kawał dobrej roboty..
Galeria
MIEJSCOWOŚCI