Nasza strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

Beskidy24 » Artykuły » Halny (zwierzenia tourowe) część I

Halny (zwierzenia tourowe) część I

W Kotle Goryczkowym Fot. Arch. Beskidy24.pl

Dzień III

Jedziemy do Chochołowskiej. Chcemy odwiedzić Elżbietę i Andrzeja, którzy od 2 dni biorą udział w szkoleniu ski-alpinistycznym. Dolina to mikst Końskiego łajna, śniegu i lodu. Halny ciągle wieje tak, że czasami mamy wrażenie pobytu w piekle. A to dopiero dolina.
Po drodze widzimy uciekających wcześniej skitourowców. Opowiadaja o porażce wypraw górskich, nie udało im się nawet „zrobić” Grzesia !

Mimo wszystko idziemy do schroniska. Niestety nasze sms-y nie docierają bo znajomi telefony zostawili w domu. Toteż Ela z Andrzejem gdzieś na Rakoniu (jak oni tam wyleźli?), a my za przeproszeniem w dupie.
Jest za późno na wyrypę, musimy wracać. Na parkingu czekamy na busa, podjeżdża, wsiadamy, a tu pędzi na nartach zdyszany Andrzej. Dostał w schronisku nasze info i pogonił ile sił.
Uściski, szybka rozmowa o planach tourowych na ten sezon i musimy jechać. Andrzej zostaje, czeka na Elżbietę. Uzgodnimy następne spotkanie w Tatrach telefonicznie – trudno, jest jak jest.

Dzień IV
Te pobudki są straszne. Tłuczemy się po chałupie, myjemy, jemy, wydalamy a oczy kleja się z niewyspania (przecież jest halny !!). Dzisiaj Gąsienicowa i Karb, a może Liliowe?
Optymiści, góry puste, wyje i gwiżdże a my na liliowe – ot rozum w…
Podchodzimy nartostradą z Kuźnic, bo w lesie trochę ciszej. Ale klops – do przełęczy Nosalowej trzeba „z buta” ciąć, bo śniegu prawie zero. Im wyżej, tym lepiej. Wpinamy dechy i w wichurze (pomimo lasu) wędrujemy do Murowańca.
Ależ to wolno idzie. W schronisku jesteśmy po 3 godzinach, po drodze trzeba było zrobić postój (przecież wieje halny).

Na Hali w Kotle śniegu moc ogromna. I tylko my, pusto, pusto, pusto. To naprawdę duża zasługa tego halnego. Kocioł Gąsienicowy pięknie uratrakowany, krzesła i kolej stoją, narciarzy zero i grupka idiotów na tourach penetrująca całą Halę i okolice.
Na Karbie łeb urywa, szybka przepinka i szus do Zielonego Stawu, po tafli na próg i do dolnej stacji krzesełek. Zapinamy foki i azymut na Liliowe. Po godzinnej walce odwrót i zjazd do schroniska – bez wyjścia na przełęcz. Zjazd nartostradą to horror – wyślizgany, lejowaty beton, wąsko i brak możliwości jakiegokolwiek manewru. Z ulgą na Nosalowej ściągamy dechy i z buta do Kuźnic.

Przy budce biletowej herbata z prądem i do domu – a co tam, może inni pękają, ale my te 10-12 godzin dziennie na tourach musimy spędzić. A co !!


J.C.

Beskidy24.pl


Data: 18 marca 2008 Region: Tatry

Halny (zwierzenia tourowe) część I


Motto:
„Jak tam było, tak tam było
zawsze jakoś było.
Jeszcze nigdy tak nie było,
żeby jakoś nie było”.

Józef Szwejk



Dzień I
Przyjechali w Tatry na osiem dni. Dni pełnych wędrówek, wyryp narciarskich, przygody, skrajnego zmęczenia i zimowej nirwany. Śledzili prognozy, a te były bardzo niepomyślne – halny groził im przez cały czas pobytu w górach.
I rzeczywiście już na dworcu PKS-u wichura dała o sobie znać. Kolejka i wyciągi w kotłach na Kasprowym stały, to był plus wiatru, puste Tatry, „alpejczycy” nie jeżdżą, raj dla tourowców.
Ale czy szlag nie trafi śniegu ?

Pełni obaw przywlekli się do ukochanej gazdówki na Buńdówkach. Szybki przepak do worów szturmowych, dechy na nogi i wczesnym popołudniem ruszyli do Małej Łąki.
Halny łby wyrywał spod kapturów, ślina uciekała z ust, a języki uciskało w gardło. Ale śniegu sporo, zero wytopów i lodu. Halny był jakiś dziwny, zimny i wcale nie przypominał tego rozgrzanego halnego z lata lub jesieni. To duże ilości śniegu wysoko w Tatrach spowodowały jego schłodzenie. Przypominał temperaturą raczej „Orawiak”, a nie klasyczny wiatr fenowy.
Rekonesans trwał około 4 godzin, sponiewierani wichrem, z czołówkami na głowach wrócili wieczorem do chałupy. Kondycja była ekstra, treningi i bieganie procentowały na całej linii. Jeszcze szturm żarcie, kranówa z pluszem w pety, zapas papierosków, termosik do zalania po pobudce (3.30 !!), piersióweczkę napełnili wodą ognistą, po lufie w żyły przed capstrzykiem i finał.

Dzień II
Zerwali się o 3.30. Noc za oknem. Po cichutku szykowali śniadanie, „kawa czy herbata?”, fizjologia i higiena, termosiki, ubierano i rura w góry.
Wyło strasznie, w nocy to wycie budziło ich ciągle, teraz człapiąc do Kuźnic omijali połamane konary, gałęzie i całe halnego badziewie zalegające na drodze. Milczeli, nie chciało się gadać w tym wichrze, obawy co do tego jak będzie tam, wysoko w Tatrach wprowadzały ogólny niepokój.

Ruszyli w końcu z Kuźnic do Kondratowej. Co ma być to będzie i basta. Jak mawiał Eric Rohmar – „W życiu wszystko jest przypadkowe, z wyjątkiem samego przypadku…”
Ile sensu jest w przypadku?! Też mi filozofia górskiego tłuczenia tyłka w kompletnych ciemnościach.
W starym szałasie na Kalatówkach postój i łyk herbaty. Z „eski” wchodzimy w las i szlakiem narciarskim wędrujemy do schroniska na Kondratowej. Wieje potwornie. W lesie szyszki i gałęzie spadają na głowy. Kurzy śniegiem i to całkiem gęstym.

W schronisku pustki, jakaś para robi totalny exodus.
Przecież wieje halny !
Odpoczywamy, dechy ułożone płasko pod ścianą schroniska, kije pod ławami. Halny wywraca pojemniki na śmieci. Paranoja.
Po 40 minutach postoju „wpinamy się” w narty i w górę. A co tam, zobaczymy co z tego będzie.
Do kamienia idziemy „skokami” tzn. 5-10 metrów marszu i gdy zbliża się podmuch (wycie ogłasza ten fakt) to trzeba przykucnąć, przechylić się do przodu, zabić kije i odwrócić głowę, żeby wyrywana ślina twarzy nie obśliniła.
Ale walka !!

Do kamienia czołgamy się prawie godziną. Wychodzimy wyżej, ale na wywłaszczeniu wichura to istne piekło na ziemi. Najgorszy śnieg i drobiny lodu walące po twarzy. Gęby mamy jak z drewna, palce na rączkach kijów robią się sztywne.
W połowie żlebu „dojrzewamy” do zjazdu. Ściąganie fok to akrobacja niebywała. Przepinka trwa wieczność (na kolanach!). I wreszcie szusem w dół.
Wiatr dopycha w plecy, jazda jest szaleńcza - betony śniegowe są lepsze od „sztruksu” po ratrakach, zero zapadalności desek.
Dojeżdżamy do trasy podejścia w Goryczkową. W lesie trochę ciszej, można spokojnie przykleić foki i w drogę. Przy szałasach w Goryczkowej dłuższy postój. Potem w górę na Bulę w Goryczkowej.
Ale gdzie tam, co parę metrów „kładzie” nas na śniegu. Zero ludzi, tylko nasza grupka dzielnie rżnie głupa w tym halnym.

Odwrót i zjazd. Na „esce” postój i herbata z prądem – oto cud natury i przemysłu spirytusowego. Ładny wieczór w Kuźnicach – jak tu cicho !



 


Komentarze

 

Brak komentarzy.

Księgarnia


Wszystkie prawa zastrzeżone Beskidy24.pl © 2009

Redesign i nadzór techniczny Cyber.pl © 2009