Nasza strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

Beskidy24 » Artykuły » Nie bądź w Tatrach burakiem

Nie bądź w Tatrach burakiem
Fot.: Arch. Beskidy24.pl

Największym jednak nieszczęściem jest karmienie niedźwiedzi. Nawet jeśli ktoś robi to z miłości do zwierząt. Głupia to miłość i dla obiektu uczucia kończy się często bardzo źle. Przed laty najsłynniejsza chyba tatrzańska niedźwiedzica Magda nierozsądną dobroć ludzi przypłaciła życiem. Karmili ją, kiedy była małym misiem, a gdy wyrosła na wielkiego drapieżnika, nadal domagała się pożywienia i to bardzo natarczywie. Rozbijała drzwi do schronisk, niszczyła samochody. Stała się niebezpieczna, trzeba ją było wraz z dwojgiem dzieci odłowić i oddać do zoo.

Leśniczy z Morskiego Oka Krzysztof Cudzich opowiada:
- Rano poryczeliśmy się jak bobry, chcieliśmy miśki wypuszczać, ale rozsądek mówił, że nie można.
We wrocławskim zoo Magda próbowała wydostać się z niewoli, serce nie wytrzymało wysiłku. Jej przypadek nie był jedyny. Niedźwiadek, którego jesienią zabili turyści w Dolinie Kościeliskiej, też był ofiarą karmienia.

- Nie zdajemy sobie sprawy, że nawet wyrzucona przy ścieżce butelka po coca-coli zwabia niedźwiedzie i uczy je, że warto kręcić się koło szlaków - tłumaczy dyrektor Skawiński.
Karmienie innych tatrzańskich zwierząt nie jest może tak niebezpieczne, ale równie szkodliwe. Turyści dobrze znają np. oswojone lisy, które jedzą niemal z ręki. Jeden z nich wałęsał się niedawno po szosie do Morskiego Oka, inny żebrał na Przełęczy między Kopami. Grozi im śmierć z ręki leśników, bo potencjalnie zagrażają zarażeniem wścieklizną niemądrych ludzi. Nawet tak niewinna zabawa, jak rzucanie nad Morskim Okiem okruszków orzechówkom, podobnym do nakrapianych kawek, to przyrodnicze szkodnictwo.
- Orzechówki decydują o rozmnażaniu limby, wyłuskując z szyszek nasiona i roznosząc je po górach - tłumaczy leśniczy Cudzich. - A po co im się męczyć, kiedy tu mają chleb gotowy?

Nie daj się zabić
Szczególnie przykro dla amatorów "zaliczania" może się skończyć próba "zaliczenia" Orlej Perci. Na mapie ten szlak wygląda jak każdy inny. Jeśli jednak ktoś wyciągnie z tego wniosek, iż jest to coś w rodzaju nieco wyżej położonej Ścieżki nad Reglami, naraża się na dotkliwe rozczarowanie. Byłoby grubą przesadą powiedzieć, że jest to droga tylko dla orłów. Tym stuletnim już szlakiem (dokładnie jubileusz stuknął w roku 2006) przeszły szczęśliwie niezliczone rzesze turystów, od kilkuletnich dzieci do sędziwych seniorów. Ale prawdą jest też, że około setki ludzi straciło na nim życie. Zastępca naczelnika TOPR Adam Marasek skomentował to brutalnie:
- Sto lat tradycji i sto lat głupich wypadków.

Rzeczywiście, wypada średnio jedna śmierć rocznie, wliczając dwie wojny światowe, kiedy ruch turystyczny zamierał. Plus kilkakrotnie więcej wypadków, które nie zakończyły się aż tak tragicznie. Dużo to, czy mało? Można powiedzieć, że nawet jeden wypadek to za dużo. Zadbajmy więc, żeby nam się on nie przydarzył.

W ostatnich latach powstało dość silne lobby, opowiadające się za zamknięciem Orlej Perci dla masowego ruchu. Dyrektor Skawiński zapewnia, że na razie nie jest to brane pod uwagę.
- Dyrektor jest w tej sprawie między młotem a kowadłem - mówi. - Ilekroć zdarzy się nieszczęście, podnosi się krzyk, żeby zamknąć. Ale gdybym to zrobił, natychmiast by mnie oskarżono, że dostałem w łapę od przewodników, zainteresowanych tym, żeby tylko oni mogli prowadzić turystów na Orlą Perć. Lata PRL przyzwyczaiły ludzi, że to ktoś inny powinien dbać o bezpieczeństwo. A tymczasem o swe bezpieczeństwo w Tatrach każdy musi zadbać sam.

Może nie warto po raz kolejny powtarzać banałów o dobrych butach, ciepłych swetrach i rękawiczkach, bo w ostatnich latach już raczej nie chodzi się w Tatry w klapkach. Panuje raczej szpan na posiadanie "wypasionego" ekwipunku. Niestety, ciągle szwankuje wyposażenie głów.
Mam swoją własną hipotezę na temat, dlaczego chodzenie w Tatry stało się w ostatnich latach bardziej niebezpieczne. Otóż jestem przekonany, że niemałą rolę odgrywa tu powszechna dostępność piwa w puszkach. Zeszłego lata na Zawracie sam miałem okazję spotkać grupkę młodych ludzi, którzy zdobycie przełęczy hałaśliwie oblewali strongiem. Po czym ruszyli dalej granią ku Świnicy. Wolontariusz TPN, nadzorujący przestrzeganie wprowadzonego właśnie na Orlej Perci jednokierunkowego ruchu, skwitował towarzystwo jednym pogardliwym słowem:
- Buractwo!

Zachowujmy się więc w Tatrach tak, abyśmy nie zasłużyli sobie w najlepszym razie na miano buraków.


Data: 14 lipca 2008 Region: Tatry

Nie bądź w Tatrach burakiem


Można być w Tatrach i Tatr w ogóle nie widzieć. I nie mam tu namyśli pechowców, którzy akurat trafili na okres słynnej tatrzańskiej siąpawicy. Jeden nawet w totalnej mgle dostrzeże wiele, inny stanąwszy w słoneczny dzień na Rysach pomyśli tylko: "I po jaką cholerę ja się tak męczyłem? ". Dla trzeciego z kolei jedyną ambicją jest "zaliczyć" i obojętne mu w zasadzie, jaka jest pogoda i co wokół widać.

- Ludzie budzą się rano w Zakopanem i nie wiedzą, co z sobą zrobić - mówi dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Paweł Skawiński. - Jedyne, co przychodzi im do głowy, to: Przejedźmy się kolejką, zaliczmy Morskie Oko i Kościeliską. Bo tylko o tym słyszeli.
Tatry są dla wszystkich. Zarówno pierwsi, jak i drudzy, i trzeci mają prawo tu bywać. Może jednak warto, by usłyszeli coś więcej, przekonali się, że są w Tatrach rzeczy, o jakich im się nie śniło?

Poznaj tradycję
Z czym kojarzą się przeciętnemu ceprowi Kuźnice? Ano, przede wszystkim z kolejką do kolejki, czyli długim wyczekiwaniem po bilety, by zawieszonym na linie wagonikiem wjechać na Kasprowy Wierch. Na wieść, że kiedyś pracowała tu huta żelaza, otwierają gęby z niedowierzaniem.
- Huta? W Tatrach?

Ba, żeby to jedna! I nie tylko huty, ale i kopalnie. Przez kilkaset lat legendy o ukrytych w górach skarbach przyciągały nie tylko awanturników, ale i poważnych ówczesnych inwestorów (często byli nimi królowie), którzy liczyli na znalezienie tu bogatych złóż złota i srebra dla podreperowania swoich skarbców, a także miedzi, żelaza i innych metali przydatnych do bardziej praktycznych celów. Choć już za Zygmunta Starego królewski młynarz płukał złoto w Pysznej, potoku płynącym w Dolinie Kościeliskiej, tatrzańskie złoża drogich metali nie spełniły oczekiwań. Jedynie żelaza starczyło na dłużej i jeszcze niemal do końca XIX wieku dymiły w Kuźnicach hutnicze piece, a z pobliskiej Doliny Jaworzynki dobiegało stukanie górniczych młotków.

W pierwszej połowie XIX wieku właściciele huty, wywodzący się z węgierskiej rodziny Homolacsów, zbudowali nieopodal okazały dwór, otoczony pięknym parkiem.
Zarządzający wówczas majątkiem Edward Homolacs, jak na epokę romantyzmu przystało, stał się bohaterem miłosno-patriotycznej awantury. Zakochał się mianowicie we wdowie po własnym stryju, młodej jeszcze i urodziwej Klementynie ze Sławińskich. Być może zresztą pewien wpływ na ten afekt mogła mieć okoliczność, że to właśnie ona odziedziczyła zakopiańskie dobra. Konkury zostały przyjęte, pod jednym wszakże warunkiem - że węgierski pretendent do ręki wykaże się polskim patriotyzmem i weźmie udział w powstaniu listopadowym. Czy to pod wpływem wdzięku młodej wdowy, czy jakich innych pokus, dość, że Edward Homolacs egzamin z polskości oraz uczucia zdał, zostając szczęśliwym małżonkiem i właścicielem. W obu rolach spisał się dzielnie, dorabiając się piątki potomstwa i doprowadzając tatrzańskie hutnictwo do największego w dziejach rozkwitu.

W ciągu następnych stu kilkudziesięciu lat Kuźnice przechodziły różne koleje losu. Po ostatniej wojnie w dworskich zabudowaniach znalazł siedzibę ośrodek rehabilitacyjny dla dzieci i młodzieży, przejęty w roku 1997 przez Collegium Medicum UJ. Jednak pieniędzy na remonty brakowało, budynki niszczały i w końcu klinika pozbyła się zdewastowanych obiektów. Z mocy prawa przejął je TPN.
- Z początku zdawało się, że podrzucili nam kukułcze jajo - przyznaje dyrektor Skawiński. - Jednak przeliczyliśmy wszystko i głowa przestała mnie boleć.

Znalazły się pieniądze rządowe i unijne, resztę park dołożył z własnej działalności (m.in. z biletów wstępu) i dziś stary kuźnicki park jest dostępny dla wszystkich, a fontanna z kutą w żelazie balustradą wygląda dokładnie jak w czasach Homolacsów. Niebawem w wyremontowanym dworze znajdzie siedzibę dyrekcja parku, wozownia i spichlerz zamienią się w pawilony wystawowe, będzie też karczma retro. - To nasza nowa propozycja dla zakopiańskich gości - zachęca dyrektor Skawiński. - Dowód, że Tatrzański Park Narodowy dba nie tylko o przyrodę, ale i o tradycję.

Kochaj mądrze
Kiedyś, już po zmierzchu, do schroniska w Morskim Oku zadzwoniła z telefonu komórkowego zdenerwowana kobieta: - Jestem na szosie, co mam robić, zdaje mi się, że mnie wilki otaczają.
Jedna z pracownic odpowiedziała niefrasobliwie:
- Pani się nie boi, to nie są wilki, to są niedźwiedzie.

Pracownica zapewne chciała dobrze, personel schronisk ma przecież z niedźwiedziami do czynienia na co dzień i wie, jak się wobec nich zachowywać. Jednak niefortunna turystka, zamiast się uspokoić, wpadła w histerię. I właściwie trudno się jej dziwić. Niedźwiedzi należy się obawiać, a przynajmniej czuć przed nimi respekt. Wprawdzie ostatnie wypadki zabicia ludzi przez niedźwiedzia zdarzyły się w Tatrach w roku 1927, ale…
- Niedźwiedź to nie miś z bajki - od lat przekonuje Filip Zięba, największy w TPN znawca niedźwiedzi.

Jednak wielu turystów, zwłaszcza tych, których ambicją jest "zaliczanie", w to nie wierzy. Co warte spotkanie z misiem, jeśli nie można się nim pochwalić znajomym? A bez zdjęcia przecież nikt nie uwierzy. Nie chcą więc przyjmować do wiadomości, że fotografowanie niedźwiedzi to nie zajęcie dla amatorów. Nie wiadomo, dlaczego akurat robienie im zdjęć tak bardzo te zwierzęta denerwuje, ale potwierdzają to liczne obserwacje. Nawet taki fachowiec jak Zięba został kiedyś pogoniony przez rozzłoszczoną niedźwiedzicę, która na szczęście wyładowała się tylko na statywie.


 


Komentarze

 

Brak komentarzy.

Księgarnia


Wszystkie prawa zastrzeżone Beskidy24.pl © 2009

Redesign i nadzór techniczny Cyber.pl © 2009