Beskidy24 » Artykuły » Wyprawa w Tatry - czyli tam i z powrotem.

Następnego dnia pobódka o 7:00, oblucje, śniadanko, kawka i suniemy wzdłuż malowniczych jeziorek: Litworowy Staw, Zielony Staw, Długi Staw, w stronę zachodniej ściany Kościelca.
Aaaaa... najważniejszego nie powiedziałem, pogoda "jak drut", zero chmurki, snieżek zmrożony chrupie pod nogami, a panoramki! (wystarczy spojrzeć na zdjęcia).

Podchodząc dostaję cenne uwagi od Marka oraz ostrzeżenie, abym jak saper raczej nie pomylił się, bo lot jest wkalkulowany w cenę wycieczki. Na przełęczy zasłużony odpoczynek i przygotowania do startu pionowego. W dolinę Czarnego Stawu Gąsienicowego tymczasem wleciał śmigłowieć TOPR i warczał jeszcze jakiś czas zapuszczając się w stronę Koziej Dolinki. Czy ja mówiłem, że pod Granatami sie bałem? Teraz jak zobaczyłem tą ekspozycję i groźne zachodnie ściany Kościelca, to dopiero dostałem myślówy! Nawet tracąc resztki godności zaproponowałem moim towarzyszom, że sobie juz pójdę i spotkamy się w schronisku. Ale Marek, który już ostro walczył nad nami probując odnaleźć właściwą trasę zaproponował mi, cobym siadł na dupie i wyluzował, gdyż miał coraz większe kłopoty i w końcu odpuścił. I tu się zaczęło!

Zejście z przełęczy to już był czysty masochizm. Słońce w czasie naszych zmagań zrobiło swoje i poranna skorupka zamieniła się w snieżną pułapkę. Cienka, słabo związana z podłożem warstwa śniegu zapadała się pod nami prawie przy każdym ruchu. Zdesperowani urządziliśmy dupozjazdy, ale w tak mokrym śniegu przyjenmości nie było. Poziome już fragmenty dojścia do szlaku czasami doprowadzały nas do czołgania się, aby tylko nie wpaść w następną dziurę. Śnieg zweryfikował także stan moich pasków w stuptutach i sposób mocowania raków - po prostu sprzęt został mi bezpardonowo zdemontowany. Najlepiej tego dnia spisał się patent Marka, który zabezpieczył sobie gacie supertejpem!
Podsumowując, cieszę się z odbycia tej wycieczki, możliwości podpatrywania doswiadczonych kolegów, powolnego zdobywania kolejnych umiejętności i obcowania z tatrzańską przyrodą. Na pewno to nie był pierwszy i ostatni raz, ale pokora i szacunek dla gór będą zawsze ze mną.
Podziękowania za towarzystwo dla Bogusi, Kasi i Marka. A teraz do galerii...
Beskidy24.pl
Wyprawa w Tatry - czyli tam i z powrotem.
Kiedy padła propozycja wyjazdu w Tatry, nie zastanawiałem się długo. Pozostało jak zwykle powalczyć w pracy o wolne, obserwować pogodę i rychtować ekwipunek. Prowodyr całego przedsięwzięcia, Bogusia, namówiła na wyjazd Kasię oraz doświadczonego w górskim rzemiośle Marka. Padały wprawdzie jakieś sformułowania o wspinaczce, ostrej wyrypie, pojawiły się raki, porządny czekan, uprząż, liny i pozostałe szpeje, ale słodka nieświadomość stępiła we mnie wrodzoną czujność. Kiedy wszystko zostało dograne myślami byłem już tylko w górach.
Przegladając przewodnik Józefa Nyki "Tatry" natknąłem się na bojową pieśń juhasów z Doliny Suchej Wody Gąsienicowej (bo też tam nas miało zagnać pragnienie przygody):
Bo my już jutro ku Stawom pódziemy...

Plan zakładał przepak w schronisku i wspólne dotarcie w rejon Czarnego Stawu Gąsienicowego pod grań Granatów. Uzbrojeni po zęby w sprzęt wspinaczkowy przemknęliśmy szybko mijając Kamień Karłowicza nad malowniczo położone jezioro. Nad wodą odbyło się pierwsze lustrowanie ciemnej ściany masywu w poszukiwaniu odpowiedniej drogi podejścia pod skały. Marek przygotował odpowiedni zestaw map i przewodników wspinaczkowych, które to Bogusia z przejęciem studiowała zapominając o Bożym świecie. Myśląc, że mnie to wszystko nie dotyczy z przyjemnością obserwowałem otoczenie Koziego Wierchu i walkę słońca z chmurami gawędząc z odpoczywającą po podejściu Kasią.
Kiedy popas dobiegł końca ruszyliśmy raźno szlakiem wokół Czarnego Stawu by na wysokości rozwidlenia dróg na Zawrat i Kozi Wierch rozpocząć podejście pod prawy filar Skrajnego Granatu. Według zapewnień Marka jest to bardzo ciekawa, interesująca (czytaj eksponowana) i o umiarkowanej trudności droga wspinaczkowa. Największą trudność trasa posiada w początkowej fazie (o czym mieliśmy się rychło przekonać), a prawa krawędź żebra to osławiony żleb Drege'a (jak się domyślacie nazwa pochodzi od jego pierwszej ofiary). Nie wiedząc co mnie czeka w skałach oddałem w depozyt Kasi to, com miał najcenniejszego przy sobie, czyli aparat Redaktora Naczelnego. Torowanie po ośnieżonym, mokrym i kamienistym zboczu rozpoczęła Bogusia, a potem ja pod skały dociągnąłem naszą grupkę kończąc podejście po małym lawinisku - i tu wtrącam cenną uwagę Marka, że tego typu śnieg (po lawince) jest dużo lepiej związany, daje pewniejsze podparcie i jest mniej męczący.

Maszerując raźno w stronę schroniska czułem jak emocje i zmęczenie opanowuje mój organizm.
Wieczerza, gadki szmatki, odrobina wisnióweczki i prask!
Galeria
MIEJSCOWOŚCI
Oficjalny partner serwisu
